horned
Administrator
Dołączył: 11 Wrz 2006
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Szczecin
|
Wysłany: Pon 23:21, 27 Lis 2006 Temat postu: Ostatnia robota dla Kurta Gorbala |
|
|
„Kurwa znowu kac” – pomyślał Morte otwierając z ledwością oczy.
Do jego krzywych nozdrzy zaleciał zapach śmierdzących slumsów miasta Marienburg. Po kolejnej nocy pełnej alkoholu to go trochę odświeżyło. Jak zwykle zaczął ociężale zbierać się z jego barłogu w piętrowej willi, którą zdobył wykurzają poprzedniego właściciela.
„Dach nie wytrzyma długo trzeba będzie rozglądnąć się za nowym mieszkaniem.” - Popatrzył na swoje ręce, próbując sobie przypomnieć zajścia poprzedniej nocy, jednak jak zwykle nic nie pamiętał. Tylko zdarta skóra na kościach świadczyła o kolejnej bójce w jakiejś karczmie. Z bólem popatrzył za okno. Gwiazdy już święciły wysoko, a księżyc oświadczał że już nie długo nastąpi nowy rok. Zebrał chwiejnie swoje przybory złodziejskie, przypasał do boku swój jak że już stary i zerdzewiały miecz. Po chwili zastanowienia wziął też łuk. „Pierdolone szczury, niech się wszystkie skórują” – przeklął siarczyście widząc jak małe gryzonie pożerają jego wczorajsza kolacje. Pchnął drzwi swojego domu. Oczom jego ukazała się nędza, rozkład i ubóstwo niegdysiejszej najbogatszej dzielnicy Marienburga. Kiedyś to była dzielnica arystokratów i kupców ale po przewrocie wszystko upadło. Tylko nie które budowle świadczyły teraz o przepychu i bogactwie minionej epoki. Rozpychając się poprzez tłum żebraków i nędzarzy podążał do domu swojego najlepszego kumpla od kufla Hansa. „On pewnie będzie wiedział co wczoraj robiłem” – myślenie przychodziło mu z trudem. Z daleka rozpoznał rozpadającą się ruderę kumpla. Zauważył go wychodzącego właśnie z domu. „Wygląda gorzej niż ja się czuje” – momentalnie poprawił mu się humor widząc wynędzniała twarz zabijaki. Przywitali się ociężale. Po krótkiej rozmowie stwierdzili że zeszła noc zostanie okryta tajemnica na wieki. Postanowili okryć tajemnica i tez tą noc podążając do najgorszej speluny w miesicie „Pod zgniłą kuropatwą”. Już z daleka było czuć smród rzygowin i innego ścierwa, dochodzący z karczmy. Miejsce spotkania najbiedniejszych szumowin w Marienbergu nie nastrajało optymistycznie. Stoły i krzesła zbite z pozostałości dawnych mebli, rzygi i inne wydzieliny ciała ludzkiego znaczyły ślady dawnych pijatyk. Gdy weszli, wszyscy podnieśli na nich podejrzliwie oczy, po czym znowu wrócili do swoich spraw. Niektóre twarze znali, niektóre nawet zetknęły się z ich pięściami w przyjacielskich kłótniach po alkoholu. Zajęli wolny stół i zaczęli wdrażać rutynę wyuczona z poprzednich nocy. Piwo podawane w „Zgniłej kuropatwie” było połączeniem szczurzych odchodów i sikami arystokratów, ale już po jednym kuflu smak zaczynał się zmieniać więc nikt nie narzekał. Niektórzy nawet twierdzili że to najlepsze piwo w mieście, po czym siadali z rozkrwawioną twarzą na krześle.
- „Morte, Hans” – zagadnął tłusty karczmarz – „Mamy na zapleczu gościa który próbował pielić grządki na waszym terenie chociaż nie pochodzi z paczki. Może chcecie go trochę przećwiczyć?” Poszli niechętnie za karczmarzem na zaplecze. W pokoju stało dwóch drągali i jakiś typ przywiązany do krzesła. Widać już trochę sobie na nim poćwiczyli bo jego twarz zaczynała przypominać worek treningowy. Hans, jak zawsze, pierwszy chętny do inteligentnej konwersacji podszedł do nieszczęśnika. Po paru uderzeniach od Hansa i butach od Mortego dowiedzieli się że jest nowy ogrodnik w mieście i kombinuje nową ekipę do pielenia. Padło przy tym imię Kibeth, co mgliście zapadło Mortemu w pamięć. Hans wpadł na genialny pomysł i wywalił gościa razem z krzesłem za knajpę. Gdy już wychodzili Mortego potrącił jakiś wysoki i masywny typ. „Co jest kurwa koleś?! Mam ciebie wpisać zaraz do księgi umarłych?!” – wypalił jak zwykle bez myślenia Morte. Szybko jednak przyszło olśnienie gdy zobaczył twarz. A była to twarz ich szefa Kurta Gorbala, jednego z bossow Marienburdzkiej mafii. Morte zdążył jeszcze zobaczyć śmiejące się twarze krasnoludzkich ochroniarzy za plecami Kurta, gdy ten jak zwykle w swoim stylu wypalił na nich siarczystymi przezwiskami. „Gdzie wy kurwa się podziewacie jak was potrzebuje?! Nie place wam kurwa za chlanie!” Szybkim krokiem podążyli za nim na zaplecze. „Jest robota dla was. Pewna dama, Eliza Gluke, chce żebym kropnął gościa o imieniu Kibeth. Ta robota jest dla was. Zgarniecie za to 400 złotych monet”. Przez umysł Hansa i Mortego przeleciała wizja szybkiego zarobku. „Kurwa macie się skupić a nie myśleć ile dziwek za ta kasę kupicie! Kibetha ostatnio widziano w karczmie „Żądło i miód mądrości” w dzielnicy elfów z jakąś dziwką. Znają was tam wiec nie będzie problemu z wejściem. Tylko nic nie kombinujcie, to dzielnica chroniona przez straże, szczególnie ty Morte, zawsze się wpakujesz w jakieś gówno. Pamiętajcie, wiedzą ze pracujecie dla mnie, nie naróbcie mi bałaganu. A teraz do roboty, już waszych zachlanych mord nie powinno tu być!!!”.
Oddalili się pośpiesznie w stronę wyjścia. Skierowali swe chwiejne kroki w stronę dzielnicy elfów. Przemierzając kolejne mosty łączące poszczególne wysepki delty tworzącej miasto, nie ubłaganie zbliżali się do najbogatszej części Marienburga. Smród znajomy ich otoczeniu zmienił się na zapach perfum dystyngowanych dam i arystokratycznych lordów. Zniknęli żebracy a na ich miejsce pojawili się kupcy z pełnymi sakiewkami i drogimi kamieniami. Morte nie mógł powstrzymać się od wpatrywania się w kosztowności i ich automatycznej wyceny. Właśnie przekraczali most prowadzący do dzielnicy elfów gdy Morte zaważył jakiś dziwnie wyryty napis na filarze podtrzymującym łuk prowadzący do dzielnicy. Nie umiał czytać, zresztą Hans tez, jakoś nigdy im to nie było potrzebne. Napis zostałby tajemnica gdyby nie przechodzień który akurat patrzył się na niego i czytał na glos.
„ Fortuna toczy sie kolem a bieda dwoma, dlatego to bieda dopada nas czesciej ” – cóż to ludzie nie napiszą na murze. Pech jak zwykle nie opuszczał ich ani na krok. Szybko przejeżdżająca kareta ochlapała ich srogim strumieniem błota. Zdarzyli jeszcze tylko zobaczyć krasnoluda prowadzącego szybko znikający pojazd. „Niech się wszyscy arystokraci skórują” – wypowiedzieli jednomyślnie. Już z daleka widać było wielopiętrowy budynek karczmy „Żądło i miód mądrości”. Na dolnym piętrze mieściła się sala, pozostałe piętra zajmowali goście. Podchodząc do wejścia strzepali trochę błoto i resztki innych brudów. Przed karczmą zauważyli karoce z której wysiadała piękna elfka oraz dziwnie znajomego krasnoluda stojącego przy koniach. Przez ich umysły przebiegł bardzo złożony proces myślowy, po czym skojarzyli karoce ze zdarzeniem sprzed paru minut. Nie zajmując się tym dłużej weszli do środka. Sala była ogromna, główny hol prowadził do recepcji oraz do baru, na boki rozchodziły się wejścia do lorz. Spokojna muzyka rozchodziła się jak jedwab. Czuć było zapach wyśmienitego jedzenia. Równocześnie wytarli ślinę cieknącą mi po brodzie. Przechodząca nie opodal elfka przyglądała im się dziwnie, pociągając nosem. Standardowo Morte nazwał ją dziwką. Chwile popodziwiali otoczenie, zauważyli jeszcze jak elfka z powozu wchodzi do jednej z loży przy akompaniamencie dwóch krasnoludów z toporami. Skierowali się do baru. Usiedli na stołkach i wezwali barmana. Z zaplecza wyszła elfka. „Nazwałeś mnie dziwką!!” – wypaliła prosto w twarz Mortego. Nieco zakłopotany, bronił się jak mógł, ale brak inteligencji i ogłady przypłacał bełkotliwymi tłumaczeniami. Znali się dość dobrze, gdyż niejednokrotnie przybywał tu z Kurtem. Na szczęście Ligiad szybko pościła w niepamięć obraźliwe słowo. Rozpoczęli czynność którą potrafili najlepiej czyli zamawianie alkoholu. Szybko jednak stwierdzili że ceny są wysokie, zamówili najtańsze piwo co i tak dość znacznie ukróciło im domowy budżet. Zaczęli trudna sztukę wymiany informacji. Odnieśli jak zwykle oszałamiające rezultaty. Dowiedzieli się ze Kibeth jest znany pod imieniem i nazwiskiem Bash Rossenburg i właśnie wyjechał z miasta. Ligiad powiedziała im również że elfka która właśnie przyjechała powozem zna się z Eliza Gluke oraz często pokazuje się z Erykiem Schtormbaumem. Dokończyli piwo i szybkim krokiem skierowali się do loży. Wchodząc do środka, drogę zagrodziły im ochroniarze pięknej elfki. Jednak pretensje co do zajścia z błotem, pozwoliły im na zajęcie miejsca przy stole. Morte skierował swój wzrok, jak to przystoi obytemu w świecie, na piersi towarzyszki. Po czym przedstawił się. Po krótkiej chwili wahania poznali imię nosicielki cycków – Ashtarte. Rozmowa przebiegała gładko tzn. jej brak. Na rozluźnienie atmosfery Ligiad przyniosła kakao na koszt firmy. Uradowanie darmowym napojem nie trwało długo, gdyż wychodząc szepnęła na ucho Mortemu że i tak to idzie na ich rachunek. Nie zręcznie wypytali o znajomość z Eliza Gluke. Rozbawienie krasnoludów szybko wzrastało przy wymianie zdań Mortego i Hansa z Ashtarte. Jeden nawet zaproponował że napisze im adres Lady Gluke. Co ujawniło najgorszą z możliwych luk w ich edukacji – nie potrafili czytać i pisać.
„Profesjonaliści” – wypowiedzieli przez śmiech ochroniarze, oblewając się przy tym kakao. Widząc że zebrali już wystarczającą ilość informacji, przeprosili piękna damę i wyszli z loży. Po paru krokach usłyszeli z loży niekontrolowany wybuch śmiechu oraz dźwięk ciała turlającego się po podłodze. Grupka elfów stojących nie opodal patrzyła na nich z widocznym szerokim uśmiechem na twarzy. Przyspieszyli kroku i szybko wyszli poza budynek, kierując się do domu Pani Elizy. Dom ich zleceniodawczyni wyglądał dość biednie na tle pozostałych willi. Podchodząc do drzwi zaważyli ciało jakiejś kobiety. Twarz pasowała do opisu Elizy. „Morte spadamy stąd zaraz pewnie będą tu smerfy, jak nas tu znajda to mamy przewalone”, po czym nawiązała się krótka sprzeczka. Morte widząc parę kosztowności w środku bez wahania przeciągnął ciało do środka i zamknął drzwi. Hans został na zewnątrz. Morte w tym czasie lądował do swojego worka co cenniejsze przedmioty. W kuchni nadział się na ciało jakiegoś sługi, co nie przeszkodziło mu w kradzieży zastawy stołowej. Słysząc strzępki rozmowy Hansa z jakimś typem wycofał się do holu. Przez drzwi wpadł Hans. „Zabieramy się stad, właśnie widział mnie jeden z patrolu. Zostaw ten worek i spadamy”. Morte wolno zważył zawartość worka poczym włożył sobie go pod ramie przykrywając odzieniem. „Zostaw to kurwa, jak się Kurt dowie to nas rozniesie”. Widząc przed oczyma zysk ze sprzedaży łupu, Morte nie zważał na uwagi kumpla, wyszedł na ulice. Podążając do mostu prowadzącego na zewnątrz dzielnicy, zaważyli patrol blokujący im jedyne wyjście ucieczki. „Zostaw łup i spadajmy stąd”. Widząc teraz słuszność słów kolegi, Morte schował worek w ciemnej alejce. Przyglądał się jeszcze przez chwile zastawie stołowej, jednak Hans szybko odciągnął go od worka. Trochę podłamany Morte i Hans kroczyli pewnie w kierunku patrolu. Pewność siebie wzrastała z każdym krokiem, już mijali patrol gdy nagle „Ej koledzy co wy tutaj robicie, chyba nie myślicie o pieleniu grządek?? Widziano jednego z was przy drzwiach madame Gluke!!”. Stanęli jak wryci. „Nie, my, nic, tak tylko sobie spacerujemy”. Jednak inteligencja smerfów była o wiele większa niż ich. Szybko i sprawnie przeszukali ich. Sprawdzili miecz Mortego i broń Hansa. Z niedowierzaniem stwierdzili że była nieużywana. Promyk nadziei jednak szybko zgasł gdy jeden z elfów rzucił na ziemie worek z rzeczami Mortego. Wyjął powoli dwa złote świeczniki oraz zastawę stołową. Przyglądając się uważnie elf zobaczył na zastawie znaki rodowe rodziny Gluke. „ No i co my tu mamy co chłopcy. Po co to nosicie??” – spytał jeden z patrolu. Po długich chwilach wysiłku umysłowego Morte wypalił „Panna Gluke prosiła nas żebyśmy zanieśli jej rzeczy do karczmy „Żądło i miód mądrości”, gdyż stwierdziła że będzie lepiej jej się jadło ze swojej zastawy.” Nie wierząc w ich wyjaśnienia zaprowadzili ich przed dom.
Przeszukiwania nie trwały długo. Szybko pozbawiono ich wszystkich rzeczy. Zakuto w kajdany i zamknięto w celi na noc. Wzrok Hansa patrzącego na Mortego z rana przypominał drapieżnika patrzącego na ofiarę, ofiarę losu. Siedzieli bez słowa. Cisze jednak przerwał odgłos ciężkich kroków oraz ciężkiej wymiany zdań. Po chwili cela otworzyła się i ukazała im się wkurwiona twarz Kurta. Mortemu nagle zachciało się zmienić miejsce przebywania. „Co wy kurwa robicie?!! Mówiłem wam żadnych numerów!! Nie dość że wpakowaliście siebie tutaj to jeszcze wpakowaliście mnie w niezły bałagan!!!” – wykrzyczał Gorbal. „Ale to nie my szefie” – Morte tłumaczył się uniżonym tonem. „Ja wiem że kurwa to nie wy. Wy byście obcięli sobie jaja przy wyciąganiu miecza z pochwy a nie zaciapali służbę i Elize. Na szczęście umowa jest jeszcze aktualna, ma ją wierzyciel. Zabierzcie głowę do niego. A za wasze wypuszczenie zapłaciłem sporo gotówki, wy szczuroludzie, teraz zarobicie tylko połowę!! Wypierdalać mi stąd!!!”. Szybciej niźli błyskawica opuścili wiezienie. „I co teraz Morte?? Jak mamy tego typa znaleźć?? Po chuj ci było kraść, ty i twoja głupia pała.” – Hans wkurwiony wkurwiał Mortego. Po długich godzinach rozmyślania postanowili udać się do domu Eryka Schtormbauma, mając nadzieje ze Ashtarte pomoże im jakimiś informacjami dotyczących miejsca pobytu Kibetha.
Po poszukiwaniach wreszcie dotarli do celu. Ochrona oczywiście nie chciała wpuścić takich typów jak oni, ale po podaniu się jako znajomi pięknej elfki zostali wpuszczeni. Drogę do środka umilali im dwóch znajomych krasnoludów z karczmy. Zerkali ukradkiem na nich i z ledwością powstrzymywali się od śmiechu. Zaprowadzono ich do dużego pokoju z wielkim stołem na środku. Po chwili weszła Ashtarte co przyniosło niecny uśmiech na twarzy Mortego. Rozmowa była bezowocna, tak samo jak bezowocna jest praca mózgu Mortego. Dość często za to było słychać salwy śmiechu krasnoludów na drzwiami. Na koniec poprosili o spotkanie z panem Erykiem. Gdy Ashtatre wyszła zawołać Eryka, usłyszeli tym razem aż trzy głosy śmiejące się do rozpuku i odgłos spadającego topora na ziemie. Po chwili wszedł do pokoju Eryk i Ashtarte. „Kim jesteście i czym zawdzięczam tą wspaniałą wizytę” – powiedział Eryk z ironicznym uśmiechem na twarzy. „Ja jestem Morte a to jest Hans, pracujemy dla Pana Kurta Gorbala, poszukujemy typa o imieniu Kibeth”. „Tego skurwysyna!” – wybuchnął Eryk, po czym szybko się opanował. Widocznie to nie było normalne zachowanie gdyż Ashtarte aż podskoczyła przy tej wypowiedzi. „Słyszałem o waszych wyczynach z wczorajszej nocy”. Z za drzwi ryknęły dwa potężne głosy pełne rozbawienia po chwili słychać było odgłosy dwóch upadających toporów. „Zapłacę wam po 300 złotych monet jak przyniesiecie mi głowę Kibetha oraz książkę która mi ukradł. Jest na niej symbol krzyża z łukowatymi zakończeniami. Tylko pod żadnym pozorem nie możecie jej czytać. Aaa zapomniałem nie umiecie czytać.” Dwa głosy odezwały się natychmiastowo przechodząc w coraz to większy śmiech zahaczając już o agonie. „A ty moja droga” – zwrócił się do Ashtarte – „za to co zrobiłaś będziesz im towarzyszyć. Tylko skup się, będziesz musiała myśleć za trzech”. Na twarzy Ashtarte malował się grymas rozpaczy połączony z obrzydzeniem.
Do pokoju wszedł dziwnie ubrany człowiek, miał na sobie czarne ubranie a twarz zasłaniał mu kaptur. Przeprosił na chwile Eryka, po czym razem wyszli Po paru chwilach wrócił już tylko ów tajemniczy człowiek. Przedstawił się jako Nallyn. „Postanowiliśmy z Erykiem że waszym zadaniem na teraz będzie zniszczenie domu sąsiadów Basha: Nadii i Fiodora Filipowiczów. Obaj też mają zginąć wraz z ich córką Olgą. Ma nie zostać kamień na kamieniu i uważajcie żebyście nie spalili przy okazji tego domu" - rozejrzał się po pomieszczeniu - "To ma być profesjonalna robota!!!”- Jego głos brzmiał jak skrzypienie śmierci. Z za drzwi doleciała kolejna salwa śmiechu i nawet na twarzy Ashtarte pojawił się uśmiech, którego było brak od chwili gdy dowiedziała się że ma pracować z nimi. „A teraz ruszajcie. Powodzenia Ashtarte będzie ci go potrzeba przy tych dwóch.” Gdy wyszli razem przez drzwi zobaczyli dwóch krasnoludów ledwo stojących o własnych siłach. Gdyby się nie podpierali toporami no zapewne by leżeli. Po twarzy leciały im liczne łzy a gromki uśmiech gościł na ich twarzach. Gdy zobaczyli Mortego i Hansa ten uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył. Jednak gdy zobaczyli wychodzącą Ashtarte uśmiech znikł a pojawiła się twarz pełna zatroskania.
Gdy wychodzili już z budynku, Morte szczytem swoich połączeń nerwowych stwierdził że nie mają pieniędzy na taką akcje. Szybko wrócili się do Eryka prósząc o zaliczkę. Eryk wyciągnął sakiewkę i rzucił mówiąc „To nie jest zaliczka, zaksięgujcie to jako pozostałe koszty operacyjne. A i jeszcze jedno - dom musi spłonąć w sylwestra.” Po przeliczeniu zawartości sakwy wyszło im 70 złotych monet. Serce Mortego zaczęło bić szybko a i wyobraźnia pracować na wysokich obrotach.
Udali się do znajomego im kasyna aby obmyślić plan spalenia domu. Już po drodze Hans z Ashtarte wymyślili parę dobrych pomysłów. Najlepszy okazał się plan zakradnięcia do domu nieszczęśników w przebraniu łapaczy szczurów i podłożenia ładunków wybuchowych lub zapalających. W razie gdyby ktoś próbował uciekać z budynku plan zakładał użycie krasnoludzkich strzelców, których znal Hans z roboty u Kurta. W kasynie skontaktowali się z barmanem który za małą opłatą wskazał im krasnoluda siedzącego przy stoliku i bawiącego się ogniem. Barman powiedział też że to były górnik a teraz dostarcza materiały wybuchowe dla Kurta. Już mieli podchodzić do byłego górnika gdy Ashtarte zobaczyła przy kościach pijanego jak świnia, a nawet gorzej, Nathaniela, jednego z uczniów Eryka. Podeszli do niego w momencie gdy właśnie kończył zabrudzanie podłogi swoimi rzygowinami. Ashtarte poprosiła aby go zanieśli na zaplecze.
- „Nathaniel gdzie ty się podziewasz, dom naszego pana został okradziony!!” – wykrzyczała Ashtarte.
- „Jak okradziony? A którego dzisiaj mamy” – wybełkotał Nathaniel.
- Za dwa dni sylwestra
- No faktycznie Kibeth mówił mi że ma okraść Eryka jakoś tak - ledwo zrozumiała wypowiedz poprzedzona solidnym beknięciem.
Jeszcze przez długi czas próbowali coś wyciągnąć z Nathaniela, często lali go po mordzie do czego najbardziej przykładała się Ashtarte. Później nawet walenie po pysku Morte i Hans zostawili tylko niej. Po już nie zliczonej ilości butów i innych rodzai przemocy Ashtarte postanowiła zabrać go do Eryka. Eryk nie był za bardzo zadowolony stanem swojego ucznia i nawet nie chciał nic z nim zrobić gdy dowiedział się ze Nathaniel wiedział wcześniej o planowanej kradzieży na jego dom. Cała trójka dostała za to wielką reprymendę za wykorzystywanie bieganego pijaka. Eryk widząc że sprawa zniszczenia domu nie idzie jak najlepiej przydzielił im do pomocy swojego najlepszego ucznia Lynda.
Mortemu od samego początku nie podobał się jego charakter, patrzył na nich z góry i nawet nie podał ręki gdy się z nim witali. Po krótkim sprawozdaniu z postępów ich demonicznego planu, zaprowadził ich do komnat sypialnych. Morte idąc za Lyndem nie mógł znieść cholernego arystokraty. Wystawił środkowy palec jak najlepiej umiał. Pech chciał że na ścianie akurat wisiało lustro. Groźba Lynda była okropna i dobrze wlazła Mortowi w kość. Po tym incydencie wszyscy rozeszli się do swoich pokoi. Morte aż podskoczył do góry gdy zobaczył kosztowności w swoim pokoju, lecz wzrok Lynda mówił sam za siebie. Rozglądając się po pokoju, zobaczył dlaczego tak nie lubi wysoko urodzonych. Nie dość że się mądrzą to jeszcze budują takie dziwne wodopoje. Stwierdził że to idiotyczny pomysł aby się schylać do jakiejś dziwnej muszli aby się napić wody, szczególnie że była nie dobra i miała żółtawy kolor. Walnął się w brudnych ciuchach na wyro i głośno zachrapał widząc wschodzące słońce za oknem. Służba obudziła ich dopiero wieczorem.
Zebrali się i wyruszyli do kasyna w poszukiwaniu zapomnianego przez wszystkich byłego górnika z którym mieli pogadać było wieczoru. W drodze natknęli się na dziwnego gościa proszącego o parę groszy na piwo. Morte miał mu już przywalić, gdy nagle Hans i Ashtarte rozpoznali w nim górnika. Zaprowadzili go do stołu i postawili piwo. Po długich dyskusjach i targowaniu wyszło na tym że zamiast materiałów wybuchowych były górnik stworzy im pastę zapalającą o kolorze i zapachu przypominającą trutkę na szczury. Koszt był wysoki bo aż 50 złociaków, ale się opłacało gdyż świetnie pasowało im do planu. Beczki miały zostać zmagazynowane w kasynie, co dodatkowo kosztowało ich 5 złotych monet po bezlitosnym targu z właścicielem. Plan wchodził w końcową fazę. W trójkę siedzieli teraz na zapleczu lokalu i dogadywali ostatnie szczegóły. W pewnym momencie Hans usłyszał dudnienie czyichś kroków. Do pokoju wszedł Kurt. „Co wy tu kurwa robicie? Wiedze że nawet sobie dziwkę wzięliście zamiast pracować” – po chwili jednak stwierdził że Ashtatre nie mogła być dziwką za co bardzo przepraszał i zaczął się do niej przystawiać. Na koniec jeszcze wykrzyczał że musiał zapłacić odszkodowanie za to ze obili ryja jakiemuś ważniakowi. Co znowu ukróciło im wypłatę za zabicie Kibetha. Czas mijał więc postanowili wrócić do Lynda i opowiedzieć mu o postępach w planie. Lynd wysłuchał ich uważnie. Po czym stwierdził że jednego nie przewidzieli. Nie mogą zakraść się w przebraniu szczurołapa, bo to jest sylwester. Rodzina Filipowiczów wystawia pokaźną imprezę. Nikt z trójki błyskotliwych podpalaczy nie wpadł na to wcześniej, co znowu potwierdziło ilość szarych komórek Mortego i Hansa. Strąciła też Ashtarte w oczach Lynda. Lynd z ironicznym uśmiechem przedstawił nowy plan. Eryk, on i Ashtarte wybierają się na imprezę w roli gości. Morte i Hans przebiorą się jako słudzy i wniosą pastę zapalającą w beczkach jako wino od rodziny Schtormbaumów. Rozleją ją w kuchni i podpalą. Gościami uciekającymi z budynku zajmie się sam Lynd. Plan był już ustalony wystarczyło tylko czekać. Morte i Hans postanowili wykorzystać gościnę Eryka. Wykorzystali aż 5 butelek tej gościny po czym poszli spać.
Służba obudziła ich o ósmej, cztery godziny przed nowym rokiem. Szybko skoczyli po beczki, zapłacili komu i ile trzeba. Chociaż Morte miał plan zabicia górnika i zostawienie sobie pieniędzy. Wrócili bez problemów, przebrali się za służących i wybrali się na imprezę do rodziny Filipowiczów w towarzystwie Eryka , Lynda i Ashtarte. Od razu zostali skierowani do kuchni gdzie mieli zostawić beczki. Reszta poszła do sali przywitać się z pozostałymi gośćmi. Po chwili Eryk poszedł do swojej willi wezwany przez swojego służącego, a Lynd i Ashtarte wyszli na zewnątrz zaczerpnąć świeżego powietrza. Morte i Hans właśnie w tej chwili wchodzili do kuchni. Zobaczyli kozaka kislevskiego i kuchcika wpatrujących się w rondel. Ostrożnie położyli beczki i wyciągnęli ukryte miecze. Morte skradał się do kozaka a Hans do kuchcika. Jak zwykle pech ich nie opuścił, w ostatnim momencie kuchcik zobaczył katem oka Mortego. Zanim zadał śmiercionośny cios kozakowi, ten uderzył go w brzuch. Hans z rozpędem ruszył na kozaka, który właśnie wyciągał broń. Cios był na tyle dobry że odrąbał kozakowi łeb, ale tyko dzięki wrodzonej zręczności Mortego ten sam cios nie odrąbał jemu też. Morte skoczył i poderżnął gardło kuchcikowi. Do kuchni wkroczyła służąca, Morte chwycił za nóż i celnym rzutem pozbawił ją oka i zarazem życia. Gdy się oglądnął dostrzegł walczącego Hansa z kolejnym kozakiem. Kozak walczył dobrze, przy którymś uderzeniu Hans źle sparował i dostał solidną ranę w lewa rękę. Kozak ruszył na swojego przeciwnika, jednak nie zauważył jednego ciosu co go kosztowało utratę prawej nogi. Hans szybko zakończył mękę wbijając mu miecz w serce. Morte w tym czasie wciągnął ciało służącej do kuchni. „ Co tam się dzieje??” wykrzyczał jeden z ochroniarzy do Mortego. „A nic, kuchcik rozlał zupę” – biały pot zaczął mu wyskakiwać na twarzy. „ To powiedz mu że jak będzie następną robił, niech będzie trochę gęstsza. Jego życie zależy przecież, od naszej siły, nie??”.
„No tak” – odpowiedział Morte i zniknął do kuchni. Hans już kończył rozlewanie mazi. Szybko zamaskowali obrażenia, podpalili substancje i powoli kierowali się do wyjścia. Na zewnątrz czekali na nich Lynd i Ashtarte.
Po chwili ludzie zaczęli wybiegać z palącego się budynku. Morte patrzył jak Lynd podnosi ręce i coś dziwnego zaczynało płynąć przez nie. Świat zaczął tracić kolory, ludzie którzy ratowali się przed pożarem, zaczęli krzyczeć choć nie wydawali dźwięku. Perspektywa zaczynała się łamać. Po czym Lynd zrobił ruch dłonią jak by łamał kark małej laleczce. Nagle wszyscy zgromadzeni przed budynkiem wykonali dziwny ruch karkiem po czym spadli nieruchomo. Świat wrócił do normy dla Hansa i Mortego. „Weźcie powrzucajcie ciała do budynku, to ma wyglądać na śmierć w pożarze. Ty też Ashtarte może czegoś ciekawego się dowiesz o ludzkim ciele”- rozkazał Lynd. Morte i Hans od razu wystrzelili do roboty. Ashtarte jak by się ociągała.
Po robocie wrócili do Eryka. Ten siedział przed oknem rozparty i przyglądał się widowisku. Właśnie wybiła dwunasta gdy caly dom runął z hukiem. Lynd przyniósł po 300 monet dla każdego. Po czym podał rękę Ashtarte, Hansowi a na końcu Mortemu. Ten złapał obiema rekami dłoń Lynda i usilnie wcierał brud. Lynd odciągnął rękę i tylko się uśmiechnął. Morte stwierdził że nie może ruszać swoimi. Paraliż minął dopiero po paru minutach. „Dobrze się spisaliście choć nie bez pomocy. Mam dla was prace, zarobicie o wiele więcej. Niedługo wyrusza statek w poszukiwaniu Kibetha. Jak chcecie to możecie płynąć, ruszyć w jego poszukiwaniu. Musicie tylko podpisać kontrakt” – powiedział spokojnie Eryk rozkoszując się nadal płonącym budynkiem. Za drzwi dobiegł ich odgłos śmiechu krasnoludów. „Ach tak zapomniałem nie umiecie pisać, wystarczy tylko podpisać krwią.” Bez zastanowienia podpisali kontrakt, widząc przed sobą wizje szybkiego zysku. Na dodatek Ashtarte dostała dziwny papierek, po czym jej humor o wiele się poprawił. „A teraz bawcie się, jest przecież początek nowego roku”[/]. Zaczęli powoli wychodzi z pokoju. Morte szedł za Lyndem. Szybko rozglądnął się czy nie ma jakiegoś lustra i pokazał za plecami Lynda środkowy palec. W tym momencie na jego ramieniu wylądowała ręka Eryka. [i]„Tym razem ci wybaczę, ale dla swojego dobra nie rob tego więcej” – powiedział spokojnie Eryk. „A i jeszcze jedno musicie się umyć i założyć nowe ciuchy bo te śmierdzą niesłychanie.” Te słowa zepsuły cały wieczór Mortemu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|